Bieszczady zimą – 19-22.02.2020

Nasza grupa na Krzemieńcu

Zima? To w tym roku trochę dziwne słowo, dla którego trudno znaleźć odzwierciedlenie w warunkach za oknami naszych domów. A jednak jest, ma się dobrze i tylko trzeba być trochę bliżej nieba, aby ją spotkać.

Kontynuując zeszłoroczną, zimową wędrówkę z namiotem przez Bieszczady zaczynamy we wsi Żubracze i porzucając samochód niemalże na środku skrzyżowania, czym prędzej udajemy się w góry. Tak szybko, aby zapomnieć o codziennej bieganinie i nigdy nie dających się dogonić zadaniach do wypełnienia w życiu zawodowym. Pierwsze podejście daje możliwość odreagowania i stopniowego wyciszenia. Wspinamy się na Hyrlatą, na którą w zeszłym roku zabrakło nam determinacji. Tym razem to początek, więc sił dużo, a i motywacja jest ogromna. Raz dwa jesteśmy na górze i od razu w innym świecie. Śnieg, cisza, tropy dzikich zwierząt, jest fajnie. Teraz w dół, czasami w głębokim śniegu, tym razem bez rakiet, więc co krok sprawdzamy prawdziwą głębokość śniegu. Schodzimy do Roztoki, czyli ostatnich zabudowań na trasie pierwszego i prawie całego drugiego dnia wędrówki.

Na Okrągliku

Z Roztoki idziemy w kierunku granicy państwa na Przełęcz nad Roztokami, a stamtąd wzdłuż granicy państwa w kierunku Okrąglika. Tuż nad przełęczą tablice przypominają o szańcu Konfederatów Barskich, który znajdował się dokładnie w tym miejscu. Chwila przypomnienia faktów z przeszłości i trzeba wrócić do wędrowania, które jest przyjemnością samą w sobie, a jeszcze na dodatek zza chmur nieśmiało przebija się słońce. Na Okrągliku krótki odpoczynek i wstępne planowanie miejsca na nocleg. Wybór padł na przełęcz pod Płaszą. Kawałek płaskiego terenu, w sam raz na dwa namioty, więc się rozbijamy. Z roku na rok idzie nam to coraz sprawniej, tym razem w trochę ponad pół godziny. Teraz gotowanie, jedzenie i długi sen. Tego mi brakowało i o tym marzyłem. Ponad 10 godzin snu, coś wspaniałego.

Biwak na przełęczy pod Płaszą

Wstajemy wypoczęci i… zasypani śniegiem. Ok. 10 cm świeżego puchu, więc jest jeszcze piękniej niż wczoraj. Wszystko idealnie białe i czyściutkie. Cała nasza czwórka: Jacek, Witek, Karol i ja zbieramy się w miarę sprawnie. I jeszcze małe przyjemne zaskoczenie. Jacek nie zapomniał o tłustym czwartku, więc dzień zaczynamy od słodziutkiego pączusia. Dzięki Jacek .

Cały dzień wędrujemy granicą polsko-słowacką, a na koniec dnia polsko-ukraińską. Cisza i spokój, to co chcieliśmy mieć, wybierając się w tę wędrówkę. Część drogi podążamy tropem wilka, który, jak sądzę, wyprzedzał nas gdzieś o około 2 godziny. Przez cały dzień spotykamy tylko dwie osoby, a pogoda wokół nas zmienia się stopniowo, ale dość znacznie. Od chłodnego poranka przez pochmurny, a następnie częściowo słoneczny dzień, aż po wietrzny i śnieżny jego koniec na Wielkiej i Małej Rawce. Ta końcówka dnia to zapowiedź kolejnego. Jesteśmy w parku narodowym, więc nocować musimy w schronisku, w Bacówce pod Małą Rawką, gdzie docieramy równo ze zmrokiem.

Walka z wiatrem na Połoninie Caryńskiej

Dzień trzeci. Zima wciąż piękna, a my już trochę zmęczeni, więc trasa najprawdopodobniej będzie krótsza. Krótsza nie znaczy lżejsza, szczególnie, że to zima, więc i pogoda może trochę dokuczać. Trasa okazała się dość krótka, prowadziła przez przełęcz Wyżniańską, Połoninę Caryńską, Brzegi Górne na Połoninę Wetlińską (dokładnie do Chatki Puchatka, gdzie mieliśmy trzeci nocleg). Tego dnia aura przypomniała, co to znaczy zima, może nie co do temperatury, ale co do wiatru i śniegu. Na Caryńskiej wiało tak mocno, że mnie, ważącego niemało, szczególnie z plecakiem, chciało skutecznie zniechęcić do dalszej wędrówki i zrzucić na dół. Była więc chwila zastanowienia, co robimy i czy idziemy dalej. Ale jako że wiało mocno i  trudno było usłyszeć siebie nawzajem, więc po prostu ruszyliśmy zaplanowaną trasą. Wydawało mi się, że taka była nasza decyzja . Kierunek północny-zachód czyli akurat tego dnia dokładnie pod wiatr. Było ekscytująco i z odrobiną adrenaliny, tak jak lubię. Reszta dnia już spokojnie, zimowo i zwyczajnie, jak to na uczęszczanych szlakach naszych gór. Dzień skończyliśmy wcześnie, decydując się na nocleg w Chatce Puchatka. Decyzja podjęta ze względu na wiatr, brak widoków i chyba zbyt długi dystans do miejsca potencjalnego noclegu. Decyzja okazała się bardzo trafna. Długi leniwy wieczór w schronisku z hulającym wiatrem za oknami. Kolejny czas odpoczynku.

Poranek przy Chatce Puchatka

Dzień czwarty. Poranek ze słońcem, pięknie. Cała Połonina Wetlińska idealnie biała, oświetlona mocnym słońcem i otoczona błękitem nieba. To kolejne oblicze zimy, to bardziej przyjazne i piękne, a dla nas wynagradzające czterodniowe wędrowanie. Ostatnie zimowe widoki na Smereku, a później już cały czas w dół do bacówki w Jaworcu. W dół to znaczy, że z każdym krokiem bliżej wiosny. W bacówce pyszny obiad, a następnie do Dołżycy, czarnym szlakiem przez Czereninę i Falową. Byłoby zbyt łatwo, więc mając w pamięci podobne wyjście sprzed lat, zaproponowałem … skrócenie drogi brodem przez rzekę Wetlinę. Woda zimna, ale to dobrze wpływa na krążenie, więc myślę, że każdemu z nas trochę pomogła, mimo iż niektórzy nie byli zachwyceni .

Szybko minęły te cztery dni. Przeszliśmy trochę mniej niż zakładał plan, ale te ok. 72 km i cztery dni spędzone w otoczeniu prawdziwej zimy dały odpoczynek i zadowolenie. Może trochę mało tym razem było namiotu, ale tak po prostu wyszło z planowania na bieżąco w drodze.

Za rok jeszcze nie wiem gdzie, ale pójdziemy na pewno. Zapraszam.

   Adam