Zimowa Wielka Fatra – 17-20 lutego 2024

Nasza trójka na Kľaku

Podobnie jak w kilku poprzednich sezonach zimowych postanowiliśmy zabrać ze sobą namioty i z ciężkimi plecakami (mój na starcie ważył 22 kg) wyruszyć na włóczęgę po górach. W tym roku wybraliśmy Wielką Fatrę. W trzyosobowym składzie: Adam, Karol i Jacek w sobotni poranek (17 lutego) wyruszyliśmy z Oświęcimia na Słowację, do miejscowości Ľubochňa, aby stamtąd rozpocząć wiodącą graniami pętlę wokół Doliny Lubochnianskiej. Na Słowacji, podobnie jak u nas, w dolinach górskich po śniegu zostało tylko wspomnienie, ale fatrzańskie szczyty były białe. To, co w takich wędrówkach jest pewne, to to, że nie da się wszystkiego przewidzieć, a w szczególności tempa marszu, który silnie zależy od zastanych warunków śnieżnych na trasie.

W drodze do Janosikowej Skały

Na starcie postanowiliśmy zboczyć ze znakowanego szlaku i stromą ścieżką podejść pod oznaczone na mapie skałki: Janosikową (Jánošikova skala) z punktem widokowym na dolinę Wagu oraz Diabelską (Čertova skala), skąd zeszliśmy do czerwonego szlaku, opisanego jako Veľkofatranská magistrala. Ta nazwa może być nieco myląca, bo sugeruje wygodną ścieżkę, a w rzeczywistości jest tu sporo stromych, nierzadko częściowo zarośniętych odcinków oraz powalonych w poprzek niej drzew. Szlak ten jest też mało uczęszczany i przez cały dzień (sobota) spotkaliśmy tylko kilka osób. Pierwszy śnieg pojawił się dopiero na poziomie 1100 m na punkcie widokowym ze stojącym na nim krzyżem, nieco poniżej wierzchołka Kopy (1160 m n.p.m.). Po zejściu ze szczytu towarzyszyły nam co najwyżej pojedyncze płaty śniegu, a otoczenie przypominało raczej późną jesień a nie zimę, w szczególności na niskiej przełęczy Ľubochnianske sedlo (759 m n.p.m.), przez którą przeprowadzonych jest kilka linii wysokiego napięcia. Stąd czekało nas 300 m podejścia na szczyt Vyšné Rudno, a później przejście pofalowanym, lekko opadającym terenem na Sedlo Prislop i zejście do zaplanowanego miejsca noclegowego w małej, nieogrzewanej Kolibie Príslop (~900 m n.p.m.).

Łącznie pierwszego dnia, przy względnie dobrej pogodzie i średniej widoczności, przeszliśmy ~15,5 km, pokonaliśmy 1490 m podejścia i 1040 m zejścia, co zajęło nam 8,5 godz., czyli o 2 godz. więcej niż pokazuje (bez przerw) mapa turystyczna. Ze względu na praktycznie jesienne warunki bez problemu udało się nam zrealizować zaplanowany odcinek i nieco przed godziną 18 dotrzeć do koliby.

Mała Fatra z podejścia na Kľak

Po śniadaniu w niedzielny poranek, około 8:30 (można było wcześniej 😊), ruszyliśmy w kierunku najwyższego w tym dniu szczytu – Kľak (1394 m n.p.m.). Na rozruch mieliśmy więc ~500 m podejścia. Było słonecznie, ciepło i wyśmienita przejrzystość powietrza – wymarzone warunki do wędrowania i podziwiania widoków. Od wysokości około 1200 m szliśmy już po śniegu, który jeszcze o tej porze był zmrożony i nie wpływał znacząco na nasze tempo marszu, tak więc zgodnie z czasem mapowym po niespełna 2 godz. byliśmy na szczycie. Tu zrobiliśmy dłuższą przerwę na małe co nieco, fotografowanie i rozkoszowanie się wspaniałym dookolnym widokiem. Przed zejściem, dla większej pewności w poruszaniu się z ciężkimi plecakami po dość stromej, zaśnieżonej ścieżce, ubraliśmy raczki. Przed nami była jeszcze długa droga po prawie nieprzedeptanej ścieżce z pojedynczymi śladami sprzed jednego lub dwóch dni i kilka stromych około 200 metrowych podejść na kolejne szczyty o wysokościach około 1300 m n.p.m. Pierwszy z nich – Jarabiná też oferował wspaniałe widoki, łączne z Babią Górą. Niestety słońce i dodatnia temperatura sprawiły, że z upływem dnia śnieg stawał się coraz bardziej miękki i coraz częściej po kilku krokach po jego powierzchni zapadaliśmy się po kolana (a czasem znacznie głębiej), co znacząco nas spowalniało i powodowało znacznie większy wysiłek. Postanowiliśmy jednak, pomimo zapadnięcia zmroku dojść przy świetle czołówek do schroniska Chata pod Borisovom, gdzie zaplanowany był nocleg. Tam też spotkaliśmy pierwszych tego dnia ludzi i to tak wielu, że nie było miejsca w pokojach, więc musieliśmy zadowolić się spaniem na podłodze w jadalni. Zaskoczeniem dla nas było też, że w schronisku nie ma bieżącej wody.

Patrząc wyłącznie na mapę, można by ten dzień uznać jako tylko nieznacznie trudniejszy od pierwszego, po którym nie odczuwaliśmy większego zmęczenia : łącznie~18,5 km, 1500 m podejścia i 1120 m zejścia. Nic bardziej mylnego, bo chociaż mapa turystyczna wylicza dla tego odcinka jako czas przejścia (bez przerw) niecałe 7,5 godziny my potrzebowaliśmy ich ponad 12,5 i gdyby nie cel, którym było schronisko, na pewno skrócilibyśmy znacznie ten odcinek i rozbili namioty na jakiejś polanie.

Wyruszamy ze schroniska

Poniedziałkowy poranek przywitał nas mrozem, zamgleniem i lekkim opadem śniegu, a my po schroniskowym śniadaniu, dość późno, bo o godz. 9 ruszyliśmy w dalszą drogę z założeniem, że przejdziemy ile się da do wieczora i rozbijemy się gdzieś poza granicą parku. W odróżnieniu od dni poprzednich teraz poruszaliśmy się po mocno udeptanym, zmrożonym śniegu, a pierwszym i zarazem najwyższym szczytem na który weszliśmy była Ploská (1535 m n.p.m.). Niestety  mgła przysłoniła wszelkie widoki ze szczytu i dla udokumentowania mogliśmy jedynie sfotografować się z ośnieżonym słupkiem oznaczającym wierzchołek. Dalsza droga była podobna, czyli twardy udeptany śnieg i brak widoczności, co skłoniło nas do rezygnacji z wejścia na wierzchołek szczytu Rakytov, który byłby najwyższy na całej trasie i obejścia go oznakowanym trawersem. Idąc wzdłuż grani zielonym szlakiem minęliśmy m. in. wojskowy ośrodek wypoczynkowy Smrekovica, a około godz. 17 dotarliśmy na Nižné Šiprúnske sedlo. Tu ustaliliśmy, m. in z powodu wiejącego wiatru, aby nie rozbijać namiotów, ale nadłożyć około 1 km drogi i przenocować w widocznej na mapie chacie pod Šiprúnem. Można dywagować czy to była słuszna decyzja, bo chata okazała się mocno zdewastowana i zdecydowanie niegodna polecenia, a powiedzieć, że panowały tam spartańskie warunki to nic nie powiedzieć. Chroniła jednak od wiatru, można się było w niej wyprostować, a rano po prostu wyjść bez potrzeby składania namiotów.

Trzeci dzień to najdłuższy pokonany odcinek – prawie 19,5 km z 1140 m podejścia i 1090 m zejścia, co zajęło nam około 8,5 godz., a w stosunku do mapowego czasu wynoszącego nieco ponad 6,5 godz. okazało się przyzwoitym osiągnięciem, co nie oznacza, że jakoś sił nam przybyło, ale że pozwoliły na to warunki śniegowe.

Podejście z chaty na Vyšné Šiprúnske sedlo

Ostatniego dnia na rozgrzewkę i rozruch mieliśmy około 100 m stromego podejścia w mocno podziurawionym, zmrożonym śniegu, aby dotrzeć na spowite we mgle Vyšné Šiprúnske sedlo (1385 m n.p.m.), z którego wieczorem zeszliśmy do chaty. Czekało nas jeszcze kilka godzin marszu, w większości zejścia i byliśmy już pewni, że uda nam się przejść całą zaplanowana trasę, co po drugim dniu wcale pewne nie było. Po 2 godzinach byliśmy już na ostatnim z wysokich szczytów, o swojsko brzmiącej nazwie Magura (1309 m n.p.m.). Z upływem czasu temperatura powietrza rosła. Mogliśmy się o tym dobitnie przekonać po kroplach spadających z rozmrażających się drzew i coraz bardziej miękkim śniegu. Na szczęście wraz z utratą wysokości malała grubość pokrywy śnieżnej, zmieniającej się w coraz mniejsze pojedyncze płaty, aby poniżej poziomu 1100 m całkowicie zaniknąć. Znowu krajobraz zmienił się na jesienny i znacznie poprawiła się widoczność. Ciekawym okazał się trawers szczytu Červený grúň, poprowadzony wąską, miejscami prawie zanikającą ścieżką wzdłuż stromego zbocza, wymagającą wzmożonej ostrożności, a dla osób z lękiem przestrzeni mogącą stanowić poważne wyzwanie. W południe na polanie pod szczytem Kyčera dołączył do nas Bartek, który postanowił w pojedynkę przyjechać i przejść z nami ostatnie kilometry trasy, podchodząc w naszym kierunku z miejscowości Hubová. Gdy przed godz. 14 domknęliśmy nasze kółko, Bartek czując niedosyt poszedł jeszcze sam na skałki, od których nasza trójka zaczęła całe przejście, zaglądając po drodze do kilku jaskiń w tym rejonie.

Dla nas był to najkrótszy z czterech górskich dni. W 7 godzin przeszliśmy około 16,5 km, pokonując 520 m podejścia i 1490 m zejścia. Każdy z nas czuł w nogach przebyte kilometry, których łącznie zebrało się 70 oraz podejścia i zejścia (łącznie 4650 m), które jeszcze przez kilka następnych dni odczuwałem w kolanach – no cóż, człowiek nie młodnieje 😊 .

Przejście tej wielodniowej, długiej trasy dało nam dużo satysfakcji, zwłaszcza, że zrealizowaliśmy cały plan. Doświadczyliśmy piękna i różnorodności Wielkiej Fatry, chociaż wysokościowo podobnej do tak dobrze nam znanego Beskidu Żywieckiego, to jakże od niego krajobrazowo odmiennej i o wiele bardziej dzikiej. Mam nadzieję, że jeszcze tu nieraz zajrzę.

Jacek