Wycieczka na Jałowiec i ognisko na Beskidku – 10.07.2021

Przy ognisku i kiełbaskach

Czy można sobie wyobrazić coś piękniejszego niż powitanie druhów po roku pandemii? Wszyscy – choć przecież różnimy się od siebie – ucieszyliśmy się z widoku bliskich, kolegów, przyjaciół i poszliśmy na Halę Kamińskiego w górę, potem grzbietem w stronę Zawoi Wełczy i dalej, na Jałowiec, Czerniawę Suchą i Beskidek.

Czuliśmy radość, ulgę, a po udanej wycieczce – także satysfakcję z przebytej drogi. Na szlaku spotkaliśmy pana, który opowiedział nam o klęsce urodzaju wilków, potem na dole, tuż przed skrętem na szlak wiodący na Jałowiec, Nikodem zauważył, że 200 m dalej jest wypatrywany z tęsknotą sklep i część grupy postanowiła zmodyfikować swoją trajektorię, by zawadzić o „zimne piweńko”.

Część grupy na Jałowcu. Reszta je borówki.

Następnie, z miłym smakiem goryczki w ustach, ruszyliśmy na 500-metrowe podejście i osiągnąwszy szczyt Jałowca zalegliśmy w borowinach. Kasia delektowała się zbiorem jagód, a my po kilkunastu minutach kąpieli słonecznej poszukaliśmy cienia. Potem jeszcze jedno-dwa podejścia na Czerniawę Suchą i chłopcy zaczęli rozglądać się za suchymi gałęziami do rozpałki planowanego na wieczór ogniska.

Atrakcją było samo usytuowanie paleniska – o 150 m wyżej niż siodło Przełęczy Klekociny, z kilometrowym zejściem po jedzenie, picie i cieplejsze odzienie do samochodów. Droga powrotna od aut wiodła pod górę, ale nie zabrakło gestu solidarności i ostatnie 200m szedłem na lekko (dzięki, Witku!), pchany chęcią dołączenia do wydobywającego pierwsze nutki z gitary Gosi Michała.

Zaśpiewani

Popłynęła muzyka, zrazu cicha i niepewna, ale mieliśmy czym zwilżyć gardła i melodie snute przez naszych muzyków przenikały nasze jestestwo metafizycznym dreszczem. Na odległej Mędralowej też dało się wypatrzyć ognisko i poczuliśmy się jak sygnaliści z ekranizacji „Dwóch Wież” Tolkiena. Dołączyli do nas panowie, zadowalając się smakiem kiełbasek pieczonych na zakupionym specjalnie na tę okazję przez Anię ruszcie. Nie brakło takich, co woleli jeść kiełbasę „z kija”, my zabezpieczyliśmy wariant jej konsumpcji a la hot dog, owiniętej kromką chleba.

Długi lipcowy dzień się kończy

Z czasem zrobiło się wilgotno, opadła rosa i wtedy kocyki i polary okazały się całkiem przydatne. Opuścił nas Nikodem i panowie, a po 21:30 i my jęliśmy zbierać się na dół, ku dolinom. Przydały się śpiewniki, ale przede wszystkim dobry humor. Słowa gorącej podzięki należą się wszystkim bez wyjątku, bo uśmiech i życzliwość są dla nas najcenniejszym dobrem. Mam nadzieję, że to nie ostatnia taka posiada.

Do zobaczenia na szlaku!

Doktorek

PS. Marcowe koty najwyraźniej zaliczają w lipcu szczyt mobilności – naliczyliśmy przy powrocie kilkanaście sztuk.