Skrzyczne zimą – na ścieżkach i bezdrożach Beskidu Śląskiego – 18.01.2020

Nasza grupa na grzbiecie Skrzycznego

Z nami nie można się nudzić. Kolejna wycieczka Koła PTT w Oświęcimiu dowiodła, że z pozoru znane wielu turystom fragmenty Beskidów można odkryć z nieco innej strony, dostarczając przy tym dawki emocji.

Jadąc fragmentem drogi S1 w kierunku Żywca i spoglądając na masyw Skrzycznego można było dostrzec, że chociaż mamy środek zimy, to śniegu w górach nie ma zbyt wiele. Na skraju wsi Lipowa, gdzie rozpoczęliśmy wędrówkę zdawało się, że to już przedwiośnie. Nawet północne stoki Ostrego (932 m n.p.m.), górujące nad okolicą były bezśnieżne.

Stroma ścieżka w kierunku Skrzycznego szybko rozgrzała największych zmarzluchów. Stopniowo zaczął pojawiać się na niej lód, a wyżej śnieg, roztapiany promieniami słońca.

Na skraju Hali Jaskowej podziwialiśmy krajobraz Beskidu Małego oraz Żywieckiego, a im bliżej szczytu Skrzycznego, tym widok stawał się rozleglejszy i bardziej zachwycający. Skazą na pięknym obrazku były jednak wciąż obecne elementy krajobrazu rodem z filmów katastroficznych: pojedyncze kikuty drzew na pustej połaci oraz żółtawy woal okrywający Kotlinę Żywiecką .

W schronisku na szczycie Skrzycznego, jak zwykle pełnym turystów, zabawiliśmy tylko tyle, aby zjeść szybki posiłek i napić się ciepłej herbaty. Stamtąd, aż do Malinowskiej Skały podążaliśmy w towarzystwie narciarzy, piechurów, a nawet rowerzystów górskich, podziwiając grę światła między ziemią a niebem.

Na szczycie Kościelca

Na skrzyżowaniu szlaków pod Malinowską Skałą zmieniliśmy kolor szlaku z zielonego na żółty, schodzący do Lipowej. Wiedzeni ciekawością i sentymentem do tatrzańskich wierchów, odbiliśmy jednak ze znakowanej ścieżki, obierając kierunek na szczyt Kościelca (1022 m n.p.m.). Dopiero w tym miejscu można mówić o zimowych utrudnieniach. Poruszanie się po niewydeptanej ścieżce z zachowaniem dotychczasowego rytmu wymagało zwiększenia wysiłku, chociaż teren bardzo łagodnie wznosił się do góry. Gdy stanęliśmy na wierzchu wychodni skalnej, znajdującej się na szczycie Kościelca, dalej mogło być już tylko z górki. Z jednym zastrzeżeniem – stromej. Schodząc powoli, mijaliśmy kolejne wychodnie, grzęznąc po kolana w rozmiękłym już śniegu i pokonując przeszkody w postaci powalonych pni drzew. Kierując się w stronę doliny potoku Leśnianka napotkaliśmy tropy samotnego psowatego (wilka?). W końcu dotarliśmy znów do znakowanej ścieżki, która schodząc do dna doliny zamieniła się w lodowisko. Na asfaltowej drodze w górnym odcinku Doliny Zimnika można było jeździć na łyżwach.

Wróciliśmy na parking dotlenieni świeżym powietrzem, bogatsi o garść wrażeń oraz przyrodniczą i topograficzną wiedzę o Beskidzie Śląskim.

M.D.