Jesień w Bieszczadach – Koło Oświęcim na szlakach V Rajdu im. Cz. Klimczyka – 10-13.10.2019

Nasza grupa na Połoninie Wetlińskiej

Cztery kolorowe dni. Jasnożółte łany wysokich traw, złociste i brązowe buki, rude borówczyska, czerwień kaliny i jarzębiny, błękitne niebo. Wiatr próbujący nas strącić z grzbietów połonin. Przestrzeń. Dużo turystów, wśród nich my: piętnaście osób i pies. Wieczorne posiady przy gitarze (i wiśniówce), dym z ogniska i zapach pieczonej kiełbasy, który na szczęście nie zwabił niedźwiedzia ani wilków, odwiedzających czasem miejsce naszego pobytu.

Na Wielkiej Rawce

Zakotwiczyliśmy się w Dwerniku, w dolinie potoku, który zanim wpłynie do Sanu kilkakrotnie zmieni swoją nazwę (Prowcza, Nasiczniański, Dwernik). Pierwszego dnia zamierzaliśmy wyjść na Małą Rawkę, ale nie poprzestaliśmy na tym, choć błoto było okrutne. Część grupy dotarła przez Wielką Rawkę (1307 m n.p.m.) na Kremenaros czyli trójstyk państw: Polski, Słowacji i Ukrainy, z których każde, chroniąc bieszczadzką przyrodę utworzyło park narodowy na swoim terytorium, a wszystkie razem wchodzą w skład Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery „Karpaty Wschodnie”.

Nad Sanem we wsi Sianki

W drugim dniu niektórzy spośród nas wybrali się na Dwernik Kamień, gdzie uczestniczyli w koncercie muzycznym w ramach corocznego festiwalu Czart Granie, odbywającego się w Ustrzykach Górnych. Większość grupy udała się na najdalej wysunięty na południowy – wschód kraniec Bieszczadów, aby powędrować tam i z powrotem wzdłuż doliny górnego Sanu do jego źródeł. Ta wędrówka była powrotem do przeszłości, bo prowadziła śladami historii dawnych mieszkańców tych terenów, wysiedlonych tuż po zakończeniu II wojny światowej. W urokliwie położonej dolinie zostali tylko niemi świadkowie życia wiejskich społeczności: ślady cerkwi, kamienne fragmenty chrzcielnicy (wieś Beniowa), fundamenty dworu (wieś Sianki), nagrobki, stara lipa i drzewa owocowe. Świat sprzed niespełna 100 lat pozostał tylko na starych fotografiach.

Pofałdowanym terenem dotarliśmy do umownego źródła Sanu zawiedzeni, że zamiast tryskającego źródełka zobaczyliśmy niewielką kałużę.

Konie na Haliczu

Trzeciego dnia wystartowaliśmy z Wołosatego na Tarnicę (1346 m n.p.m.), a potem dalej przez Halicz i Rozsypaniec dotarliśmy na Przełęcz Bukowską. Targani bardzo silnymi podmuchami wiatru, podziwialiśmy bielejące w słońcu i falujące na wietrze łany trzcinnika leśnego oraz konie z jeźdźcami wędrujące tak, jak my po połoninach. Spoglądaliśmy na zalesione pasmo Otrytu oraz piękny fragment pasma granicznego, biegnący w stronę Kińczyka Bukowskiego.

Wieczorem, pomimo zmęczenia wiatrem i słońcem, w atmosferze ogniska mierzyliśmy się jeszcze z pytaniami w ramach konkursu wiedzy o Bieszczadach.

Wnętrze bojkowskiej cerkwi w Smolniku

Ostatni dzień bieszczadzkiego rajdu zaczął się od wizyty w Smolniku, gdzie znajduje się dawna cerkiew bojkowska, wpisana na listę UNESCO. Głównym górskim celem tego dnia stała się Chatka Puchatka (1228 m n.p.p.) na Połoninie Wetlińskiej. Do tego najwyżej położonego w Bieszczadach schronu, należącego do BdPN udaliśmy się w podgrupach trzema różnymi trasami.

Na połoninach wciąż hulał wiatr. Wszyscy bronili się, żeby nie odfrunąć, ale najskuteczniej robił to…toi toi koło schroniska. Przytwierdzony linkami do podłoża i podparty drągiem o zbocze ani drgnął.

Po wspólnym zdjęciu (na którym zabrakło psa i jego 2 towarzyszy), większość grupy powędrowała dalej Połoniną Wetlińską przez Osadzki Wierch, o stokach pokrytych grechotami (rumowisko skalne), na Przełęcz M. Orłowicza. Najambitniejsi dotarli jeszcze na Smerek (1222 m n.p.m.). Rajd zakończyliśmy w Wetlinie, zachwyceni jesiennym, ciepłym i słonecznym obliczem Bieszczadów, pozostając pod ich niezaprzeczalnym urokiem.

M.D.