Górami pisane: Kazimierz Tetmajer - Na Skalnym Podhalu

O Panu Jezusie i zbójnikach

Seł raz Pon Jezus ze świentym Pietrem Pawłem bez las i spotkali ig zbójnicy.
To było kajsi w górak, na Luptowie cy kajsi.
    - Nieg bedzie pokwalony - powiada Pon Jezus i ukłonił sie kapelusem.
    - Niegze bedzie na wieki wieków. Jamen - pada harnaś  zbójecki, herśt. – Ka idziecie?
Kciał Pon Jezus cosi rzec, ale mu świenty Pieter Paweł nie dał, ba pilno gwarzy: Po pytaniu.
Ze to niby po prośbie, wiécie, śli.
A to bez to, bo widział torby, a łakomy był, jako to z biednego stanu, hoć i świenty.
Przypatrzył sie do nik obu hanrnaś dobrze i pado:
    - Pódźcie s nami.
I obróciéł sie do swoik towarzisów, i gwarzy:
    - Ten stary bedzie dobry torbe nosić i drwa rąbać, a ten młody ogień kłaść i posługiwać koło jadła.
I pyta sie: Idziecie?
Skrobnon sie świenty Pieter za uhem, bo poznał, ze to zbójnicy, zbrój na nik był, flinty, ciupagi, nie rzec mu sie to widziało, jako świentemu, ze zbójnikami hodzić, a jesce z Pane Jezusem wraz. Ale sie ta moc za uhem nie skrobal, bo sie bał, i patrzy do Pana Jezusa: Co bedzie?
A Pon Jezus kiwnon głowom i pada:
    - Dobrze.
Straśnie sie to cudnie świentemu Pietrowi Pawłowi zdało, ale się prociwić nie śmiał. Jedno sie zbójników bal, drugie Pana Jezusa słuchać musial.
Zaraz mu torbe na plecy przypieni, a Pon Jezus ino sakwe z hlebe dostał. Mało mieli jeść, bo z daleka śli.
Idom.
Uśli kęs drogi, gorąc piók, polegali zbójnikowie do cienia i pospali sie.
Gwarzi świenty Pieter Paweł do Pana Jezusa:
    - Uciekojmy, bo jesce do kłopotu przy nik przydziemé!
Ale Pon Jezus kiwnon głowom, ze nié.
Kie sie zbójnicy pobudzili, idom dalej. A było tyk zbójników trzok.
Ku wiecorowi pocéno hybiać jedzenia. Bo ta i Pon Jezus co nieco zjad, a świenty Pieter Paweł se nie załował. Jeść sie sytkim fciało, co jaze marli od głodu idęcy.
A tu patrzom - lezy pod drzewem stary cłowiek.
    - Coz ci to? - pyto sie harnaś.
    - Głodnyk jest - pado ten stary.
I ten zbójnik dał mu swój kawołek hleba ostatni, co go jesce sowany miał.
Idom dalej, bez pola, pozon prać grad z lodem, a zimno przysło takie co cud!
Patrzom: zaś dziecko małe na polu płace.
    - O coz płaces? - pyto sie go drugi zbójnik.
    - Zimno mi.
I tén drugi zbójnik sjon ze siebie kozuch i odział to dziecko i w kosuli ino został, jaze go trzęsło.
Idom zaś znowa dalej, patrzom: dom gore. Dzieci płacom, wołajom: mamo! mamo!
I trzeci z tyk zbójników hipnon w ogień i wyniós dzieciom matke spośród płomienia, jaze włosy osmendziéł.
Pośli dalej i zaśli do jédnej karcymy przenocować.
Tam ig karcmarka poznała i posłała odkaz do wójta, do ryktara. Przyleciał wójt z przysięznymi i z ludziami - tyk zbójników powiązali. A ś niemi i Pana Jezusa z Pietrem Pawłem.
Wyprowadzili ig z karcymy, zawiedli ku śpiklérzowi gromadzkiemu i hań ig zawarli.
Świenty Pieter Paweł wzion płakać i godo po cichu do Pana Jezusa:
    - No nie padałek Ci, Panie Jezu, ze jesce przy tyk huncfutak do kłopoty przydziemé? No to my juz w nim. Cos teroz bedzie?
A Pon Jezus nie mówi nic, ino palcem po ziemi pisał.
Na drugi dzień rano wójt i przysięzni tyk zbójników i Pana Jezusa z Pietrem Pawłem do miasta na wozie zawieźli. Do sądu.
Obstompiły ig ziandary w sądzie, hajducy węgierscy, powiedli do sądowej sale, a tam na stolcak siedzieli sądziowie.
Było ig tak samo jak i tyk zbójników, trzok.
    - Wyście kradli? - pyta sie nostarsy sędzia.
    - My.
    - Wyście podpalali?
    - My.
    - Wyście zabijali?
    - My.
A o Pana Jezusa i świentego Pietra Pawła sie nie pytali, bo ci zbójnicy zaroz pedzieli, ze ig ino po drodze ze sobom zajeni i ze musieli ś niemi iść kcęcy nie kcęcy.
    - Co im sądzić? - pyto sie ten nostarsy sędzia sędziego po prawej rency.
    - Śmierzć.
    - Co im sądzić? - pyto sie ten nostarsy sędzia sędziego po lawej rency.
A ten niewiele myślęcy pado:
    - Śmierzć.
    - Wy trze bedziecie wisieć - pada nostarsy sędzia do zbójników - a wy dwa mozecie iść du domu - zaś sie obyrtnon do Pana Jezusa i Pietra Pawła.
Świenty Pieter Paweł sie zaroz z ławy porwał, iść gotowy, ale Pon Jezus sie shylił i po podłodze palce pisał.
    - Cos pises? - spytał sie go głowny sędzia. A oni nie poznali nic, jeze to Pon Jezus, ani sędziowie, ani niwto iny.
    - Pisem was wyrok - pado Pon Jezus.
    - Jakoz to wyrok sędziowski po kurzu po podłodze palce pises?!
A Pon Jezus dźwignon głowe i rzók:
    - Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na twarzy, a Pon Jezus powiado:
    - Głodnegoś kije ode dźwiérzy twoik odegnał.
Pojźreli na niego jego dwa kolegowie i sytka w izbie, a Pon Jezus zaś sie do tego po prawej rency obzywo:
    - Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na twarzy, a Pon Jezus powiado:
    - Dziecko małe jeś bil, jaze krwiom zesło.
Pojźrał na niego jego kolega i sytka po izbie, a pon Jazus obrócił sie do tego po lawej rency i gwarzi:
    - Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na Twarzy, a Pon Jezus powiado:
    - Matke jeś własnom z domu wygnał.
Poźreli na niego sytka po izbie.
I stało sie ciho w izbie sądowej, co jaz muhy brzęcéć béło słychać.
A Pon Jezus wte stanon na nogi i obyrtnon sie ku świentemu Pietrowi i pado:
    - Pudźmé tustela.
I światło mu ponad głowom zagorzało, a ci zbójnicy piérsi Go poznali, ize jest Pon Jezus, i padli na kolana, wolajęcy:
    - Panie Jezu, Ojce świata, pozegnaj* nas!
I Pon Jezus krziz nad niémi ucynił, a oni sie zamienili w trzy drzewa jabłonne.
Pote zaroz ze świentym Pietrem Pawłem zniknon.
I zrozumieli ludzie, jeze tu Bóg béł, i zburzili ten sądowy dom, coby w nim juz nik więcyl po Panu Jezusowi nie sądziéł, a przed jabłonnymi drzewami postawili krziz i on do dziś hań stoi.
A tyk trzok sędziów wygnali z miasta.
Tak wej bywowało drzewiéj - ale teroz ani zbójników nié mas, ani Pon Jezus po świecie nie hodzuje.

* - pozegnaj - tu pobłogosław

 spis treści