Od kropki do kropki – 12 dni na Głównym Szlaku Niebieskim

Na starcie w Grybowie

GSN (nazwa nasza) to niebieski szlak turystyczny biegnący od Grybowa do Białej (dzielnica Rzeszowa)  lub odwrotnie :). Na odcinku Grybów – Nowy Łupków nazwany imieniem Kazimierza Puławskiego. Jest trzecim pod względem długości (436 km) pieszym szlakiem w polskich górach. Prowadzi przez Beskid Niski, Bieszczady Zachodnie, Góry Sanocko-Turczańskie, Pogórze Przemyskie, Pogórze Dynowskie. Tyle suchych faktów.

Znalazło się tylko trzech śmiałków, by zmierzyć się z dziką przyrodą, pogodą  i dystansem. Tym razem, oprócz Artura i Witka, od samego początku wyrusza Maria. Tadeusz w tym roku nie mógł pójść z nami. Wykorzystując zdobyte doświadczenie na poprzednich wyprawach również w tym roku postępujemy według utartego schematu. Całość trasy – 436 km, dzielimy na 12 etapów i na końcu każdego z nich mamy już zarezerwowany nocleg. Start został zaplanowany na 14 maja 2019 r. Sprawdzając prognozy pogody na kilka dni przed wyjazdem zdajemy sobie sprawę, że tym razem nie będzie tak beztrosko jak na szlakach czerwonych (GSB i GSS). Meteorolodzy nie pomylili się, Grybów wita nas deszczem i na dodatek jest zimno. Niepokojący jest widok samochodów ze śniegiem na dachach!!! Podchodząc pod pierwszą górę Chełm przekonujemy się, że napadało go dość sporo, jest mokry i zalega na drodze, po której musimy podchodzić. Cały etap do Wysowej Zdroju pokonujemy w pelerynach przeciwdeszczowych. Niestety nasze buty nie wytrzymują takiej ilości wody i po pierwszych paru godzinach przemakają . Pocieszamy się tym, że z każdym dniem pogoda ma się poprawiać. Zmęczeni docieramy na nocleg przed godz. 19-tą. Ciepły prysznic jest najlepszą nagrodą za nasz wysiłek tego dnia. Jeszcze tylko coś jemy, krótka analiza następnego etapu i idziemy spać… Czemu ta noc jest taka krótka!!!

Zaczynamy iść wzdłuż granicy polsko – słowackiej

 Zaczynamy kolejny dzień. Jest już cieplej, lekka mżawka, po niecałych dwóch godzinach niebieski szlak doprowadza nas do granicy, którą będziemy maszerować przez następne 5 dni… Oznakowanie drogi jest bardzo dobre, a dodatkowo z pomocą przychodzą nam słupki graniczne. Maszerowanie w mokrych butach było zmorą tej wyprawy. Na 12 etapów tylko 3 zakończyły się na sucho. Rytuałem było wieczorne wypychanie mokrych butów gazetami albo suszenie ich przy kominku.

Oprócz nas na szlaku zero turystów. Nie wiem, czy było to spowodowane pogodą, czy małą popularnością tej drogi. Pierwszego człowieka spotykamy trzeciego dnia. Nie jest to turysta, tylko ktoś z organizatorów rajdu rowerowego, którego trasa pokrywała się  z niebieskim szlakiem. Szedł z workiem na śmieci i sprzątał po uczestnikach. Do niecodziennej sytuacji dochodzi następnego dnia… znów się spotykamy. Żartujemy, że chyba wpadliśmy w jakąś pętle czasu :).

Przekraczamy rzeczkę Dźwiniacz

Choć pogoda się poprawiła i nie ma już obfitych opadów deszczu, to na każdym kroku widać skutki ulew, jakie musiały przechodzić wcześniej. Każdy strumyczek, potok powiększyły się znacznie. Przejście ich w suchej porze nie nastręczałoby problemu, ale teraz… musimy nieźle się nakombinować, żeby przejść na drugą stronę bez ściągania butów. Dwa razy z opresji wybawiają nas miejscowi, ich bezinteresowność naprawdę jest niesamowita. Pierwszy raz miało to miejsce w Ożennej, gdzie potok przeobraził się w małą rzeczkę i już mieliśmy ściągać buty, gdy podjechał pan na quadzie z przyczepką i przewiózł nas na drugą stronę. Widział nas wcześniej i specjalnie podjechał nam pomóc, gdyż jechał całkiem gdzie indziej. Kolejna sytuacja miała miejsce następnego dnia pod koniec etapu do Lipowca. Z odległości kilkuset metrów zauważył nas kierowca samochodu terenowego i wiedząc, że nie przejdziemy suchą nogą skręcił z drogi, którą jechał i zaoferował swoją pomoc :). Tego dnia i tak musieliśmy z Arturem ściągać buty przy następnej przeprawie. Co prawda była możliwość przejścia po pozostałościach starego mostu (Maria wybrała właśnie ten wariant), ale nam zabrakło odwagi :). Beskid Niski kończymy etapem z Lipowca do Łupkowa, gdzie przez większość dnia towarzyszyło nam słonce. Szlak prowadzi przez piękne tereny Jaśliskiego Parku Krajobrazowego. Po drodze mijamy kilka mogił zbiorowych z czasów I wojny światowej, które przypominają nam, że przebiegała tędy linia frontu.

Na bieszczadzkim grzbiecie

Bieszczady rozpoczynamy krótkim etapem (niecałe 22 km) Łupków – Balnica. Dla mnie było to powtórzenie zimowego przejścia tej drogi. Komfort maszerowania był nieporównywalny, wtedy w śniegu po kolana, a teraz w słoneczną pogodę. Następnego etapu bardzo się obawialiśmy, był najdłuższy: 44,5 km, 2073 m podejść i 2141 m zejść. Z Balnicy wyruszamy już o godz. 5:00. Zapowiada się następny słoneczny dzień. Sprawnie pokonujemy kolejne szczyty: Czerenin, Stryb, Rypi Wierch. Po godzinie 9-tej meldujemy się na Przełęczy nad Roztokami, gdzie robimy dłuższą przerwę. Początkowe strome i żmudne podejście na Okrąglik urozmaica nam ścieżka dydaktyczna, poświęcona najwyżej zlokalizowanemu szańcowi konfederatów barskich. Kolejne szczyty: Płasza, Dziurkowiec, Rabia Skała, Borsuk, Czerteż, Kamienna zdobywamy z coraz większym trudem, lecz przepiękne widoki dodają nam sił, by dalej iść, ciągle iść :). Około 18-tej docieramy do trójstyku (spotykają się tu granice Polski, Słowacji i Ukrainy) na Krzemieńcu. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, by po niespełna godzinie osiągnąć najwyższy szczyt tego dnia – Wielką Rawkę 1304 m n.p.m. Stąd pozostało nam już tylko 6 km zejścia do Ustrzyk Górnych. Na kwaterze meldujemy się po prawie 16 godzinach wędrówki, jesteśmy wykończeni.

Zejście z Bukowego Berda

Kolejny etap do Dwernika zaczynamy bez Marysi, która postanowiła troszkę dłużej odpocząć i zregenerować się po morderczym etapie. Ruszamy zatem we dwóch najpierw 6 km asfaltem do Wołosatego, a potem… kto był ten wie… schody, schody i jeszcze raz schody, najpierw na Przełęcz pod Tarnicą (na szczyt nie wchodzimy, bo od Ukrainy nadciągały ciemne chmury), a potem na podejściu pod Krzemień. Te ostatnie ktoś podpisał: schody do Mordoru :). Zdobywamy Bukowe Berdo 1311 m n.p.m. i dalej przez Połoninę Dźwiniacką schodzimy do Widełek. Tutaj spotykamy się z Marią, która podjechała busem, by w pełnym składzie już kontynuować marsz do Dwernika, pokonując po drodze Magurę Stuposiańską. Kolejnego dnia po pięknej pogodzie pozostały tylko wspomnienia. Pada mniej lub bardziej od samego rana do około 13-tej. O pięknych widokach też nie ma co marzyć. Pozostała nam walka z błotem, omijaniem bajorek, ze zmęczeniem i co niepokojące, zauważamy, że miejscami szlak jest bardzo zarośnięty, jakby tędy nikt nie chodził! Etap kończymy noclegiem w Ustrzykach Dolnych, następnego dnia opuścimy Bieszczady.

Góry Sanocko – Turczańskie – tędy chyba nikt nie chodzi

Ostatnie 4 dni maszerujemy przez Góry Sanocko-Turczańskie, Pogórze Przemyskie, Pogórze Dynowskie. Niestety potwierdzają się nasze wcześniejsze obawy. Codziennie tracimy czas i siły na obchodzeniu błotnistych miejsc i stojącej wody, której jest sporo po ostatnich opadach. Szlak miejscami jest mocno zarośnięty (chodzą nim chyba tylko ci, co przemierzają całość drogi, tak jak my), zwalone drzewa tarasują przejście. Krąży w opowieściach opinia, że Beskid Niski jest kiepsko oznakowany, zarośnięty… zapraszam tutaj, na niebieski szlak. Na niektórych odcinkach przebieg szlaku jest zmieniony. Ślad GPS pobrany z mapa-turystyczna.pl nie uwzględnia tych zmian. W terenie nie wszystkie stare oznaczenia zostały zamalowane i o pomyłkę nietrudno! Mając to wszystko na uwadze, wybawieniem było dla nas pokonywanie dystansu po kilkanaście kilometrów (czasami nawet więcej)  każdego dnia idąc asfaltem lub drogą utwardzoną. Mimo tych przeciwności, meldujemy się zgodnie z planem na kolejnych noclegach: Kalwaria Pacławska, Krasiczyn, Dynów. Ostatni etap z Dynowa do Rzeszowa znów pokonujemy we dwójkę. Maria postanowiła podjechać autobusem i przeznaczyć ten dzień na zwiedzanie Rzeszowa. My sprawnie i bez przeszkód zaliczamy ostatnie 44 km, przyciągani magicznym słowem META i obiecaną kolacją (jajecznica na boczku), którą zadeklarowała się zrobić na ostatnim noclegu nasza koleżanka :).

Po raz kolejny udało się nam zrealizować założony plan, trzeci z najdłuższych szlaków turystycznych w Polsce zaliczony. Około 436 km, 14312 m podejść, 14451 m zejść i to wszystko w 12 dni! Zaczynaliśmy ze śniegiem, a do mety zmierzaliśmy w piękny i słoneczny dzień. 9 etapów kończonych w przemoczonych butach! 12 etapów bez obiadu o normalnej porze, gdyż po drodze, między noclegami nie było możliwości, by coś kupić… tylko 6 razy udało się nam zamówić obiadokolacje. Naprawdę człowiek nie wie, ile jest w stanie znieść,  poznać  granice swojej wytrzymałości, dopóki nie przekona się o tym osobiście.  Jakie plany na 2020 rok? Prawdopodobnie odpoczniemy od gór, by zmierzyć się z północną granicą i przejść wzdłuż wybrzeża Bałtyku :).

Witek