Beskid Niski zimą – 13-17.02.2018

Obozowisko na przełęczy Pułaskiego

Po kilku latach przerwy znowu udało mi się wyruszyć z namiotem zimą w góry. Tym razem w większej niż zwykle ekipie, bo aż 6 osób: Jacek, Radek, Bartek, Witek, Karol i ja. Mamy kilka dni wolnego, przeznaczone na chodzenie po górach, a gdzie, to już rzecz drugorzędna. Byle było w miarę odludnie i spokojnie. Dodatkowo wychodzimy z domu tak, jak chodzimy po górach, czyli bez samochodu, który często pozbawia pełnej swobody wędrowania po górach, choć znacznie ułatwia dotarcie do nich.

Wyruszamy zatem o 3:31 z Oświęcimia pociągiem do Krakowa, a później dalej do Krynicy-Zdroju. Moje wrażenia z jazdy są bardzo dobre, szczególnie na trasie Kraków – Krynica, gdzie nowoczesny pociąg daje odczuć komfort podróżowania koleją. Ciepło, cicho, szybko, schludnie i przestronnie.

Dzielec – tu dochodzimy do granicy polsko-słowackiej

W góry wyruszamy z Krynicy, z Beskidu Sądeckiego, ale nasz cel to Beskid Niski, więc kierujemy się na wschód. Plan jest prosty i dający dużą swobodę, ponieważ taki właśnie był mój zamysł. Idziemy na wschód, jak najszybciej do granicy państwa, a później ją właśnie obieramy jako nasz szlak. Szybko docieramy na Górę Parkową, następnie na Huzary i w dół do doliny rzeki Mochnaczka. Przekraczamy ją (niektórzy bez butów ) i już jesteśmy w Beskidzie Niskim. Teraz tylko lekko pod górę na Dzielec i jesteśmy na granicy. Trochę w górę, trochę w dół, plecak ciąży, w moim przypadku to jakieś 25 kg, ale dajemy radę. Jeszcze tego dnia osiągamy Lackową, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego po polskiej stronie. Zbiegamy na przełęcz Pułaskiego, tam „zakładamy” obóz pierwszy. Trzy namioty stają dość szybko, ale niestety kończymy już po zmroku. Teraz chowamy się w namiotach, gotujemy kolację i herbatę na kolejny dzień. Trzeba jakoś spędzić czas, bo ponad 12 godzin to trochę za dużo jak na spanie. Szukając ciepła trzeba jednak schować się do śpiworów i tak powoli zasypiamy.

Podejście na Busov

Wstawanie razem ze świtem lub troszkę wcześniej. Trzeba ruszać jak najszybciej, ale zimą pod namiotem wszystko dzieje się wolniej. Od pobudki do wyruszenia na szlak mija ok. 2 – 2,5 godziny. Wyruszamy dalej na Ostry Wierch, poranna rozgrzewka, Cigielka, a potem wieś Cegiełka (to już Słowacja), gorąca kawa i zimne piwo i ruszamy dalej. Dalej to znaczy najwyżej w Beskidzie Niskim, więc przed nami Busov, torujemy drogę na wprost do szczytu. Na szczycie tylko chwilkę, bo sypie i wieje. Szybko w dół przez las, a następnie do granicy na kolejny nocleg – obóz drugi. Tym razem już prawie całkowicie po ciemku rozbijamy namioty, ale ponieważ to już drugi raz ,więc idzie nam sprawniej.

Kolejny dzień, a my dalej granicą na wschód. Wcześniej zapada decyzja, że na koniec dnia schodzimy do bazy, do pani Zosi w Zdyni, czyli do dobrze znanego nam miejsca z ostatniego rajdu im. Czesława Klimczyka. Tutaj jest ciepło i przyjemnie, więc można się wykąpać, wysuszyć i dodatkowo nawodnić, siedząc i dyskutując przy wspólnym stole.

Strome podejście na Kozie Żebro

Wyruszamy dalej, właściwie to z powrotem. Decydujemy się na powrót Głównym Szlakiem Beskidzkim do Hańczowej, przez Rotundę i Kozie Żebro, a następnie szlakiem niebieskim do Grybowa. Dochodzimy do szlaku niebieskiego i pada propozycja, aby kontynuować jednak wędrówkę szlakiem czerwonym do Krynicy. Więc kolejna zmiana i to jest piękne, nic nas nie ogranicza, możemy wędrować tam, gdzie akurat teraz uznamy za słuszne.

Kolejny nocleg, obóz wypada niedaleko wsi Izby. Tu mamy nad ranem najniższą temperaturę powietrza tj. ok. –10 °C. Mimo to zbieramy się szybko, bo dzień zapowiada się piękny. Wreszcie wychodzi słońce. Wędrujemy dalej Głównym Szlakiem Beskidzkim, przeprawiając się kolejno przez strumienie: Białą i Mochnaczkę. Nie obywa się bez kąpieli, tym razem nieplanowanej. Przekraczamy Mochnaczkę, czyli z powrotem jesteśmy w Beskidzie Sądeckim. Jeszcze tylko Huzary po raz drugi i w dół do Krynicy.

Tak minęło pięć dni, nawet nie wiadomo kiedy. Dziękuję wszystkim za wspólną wycieczkę i już zaczynam myśleć o kolejnej.

Adam